środa, 12 września 2012

Tenis ma tylko jednego króla!

Koniec laby! Czas wracać do roboty i opowiedzieć Wam co działo się u nas przez ostatni miesiąc...a działo się bardzo dużo. Przede wszystkim jedna z nas spełniła swoje dziecięce marzenie i zobaczyła z bliska Rogera Federera! Tak, tak...tego Rogera! Dokładnie tego! Rogera Federera ze Szwajcarii, który wchodząc na kort powoduje, że człowiek zaczyna zastanawiać się, czy znalazł się na wykwintnym przyjęciu, pokazie mody męskiej, kursie dobrych manier, czy na zwykłym meczu tenisa.


No ok...US Open to nie Wimbledon, więc Roger pozwolił sobie na więcej luzu i wybrał styl bardziej casualowy. 


W białym, czy granatowym- Rogerowi we wszystkim do rakiety twarzy.

Wracając do naszej tenisowej przygody... Odliczałyśmy miesiące, tygodnie, dni i godziny do gwizdku sędziego  do rozpoczęcie touru. W napięciu śledziłyśmy informacje pojawiające się na oficjalnej stronie turnieju, sprawdzałyśmy dostępność biletów i czekałyśmy na rozstawienie. Nie ważne kiedy i o jakiej porze...ważne, żeby grał Roger! W końcu w niedzielę pojawiła się informacja: Numer jeden światowego tenisa-Roger Federer zagra w poniedziałek z Amerykaninem Donaldem Youngiem. Oczywiste jest, że już następnego dnia można było nas spotkać pod kasą biletową na Flushing Meadows. Myślicie pewnie, że pozbyłyśmy się majątku...i tu niespodzianka. Bilety na mecz Rogera na korcie centralnym można było dostać już za 32 dolary...w przybliżeniu 100 zł...tyle co na naszą reprezentację w piłce nożnej i chyba mniej niż na Warsaw Open (J&S Cup).

Bramy kortów otwarte zostały o godzinie 19:00. O 20:00 zaczęła się oficjalna ceremonia otwarcia US Open 2012, a zaraz po jej skończeniu na kort weszła Kim Clijsters. Belgijka nie potrzebowała dużo czasu, aby odnieść zwycięstwo. Jak się później okazało był to jej ostatni wygrany w karierze pojedynek. Po odpadnięciu z turnieju, Belgijka ogłosiła zakończenie sportowej kariery. 


Tadadadam! Zaraz po skończeniu gry kobiet na kort weszli panowie! Musimy przyznać, że z tej części nie pamiętamy zbyt wiele. Byłyśmy tak bardzo zaczarowane Rogerem, że nawet jego początkowo słaba gra nam nie przeszkadzała. I tak kochamy Rogera!


Nasz doping poniósł Rogera i szybko przypomniał sobie jak się gra. Pokonał Younga w trzech setach: 6-3, 6-2, 6-4.


O tym, że Roger w końcu przegrał i że puchar powędrował w ręce Andy Murraya nie będziemy pisać. Nasza bajka zatrzymała się bowiem na tym meczu:







Brak komentarzy: